Nigdy nie byłem "prawdziwym" rzęchem...
Raczej gdzieś z boku, choć znam smak litworówki i stawiańskiej szarlotki...
Wiem też co znaczy zejść w lutym do Zakopanego po w ó d k i e i błądzić w
powrotnej drodze kręcą się w zadymce wokół schroniska...
Pamiętam "hierzówkę", tratwę, gościa który mieszkał w szafie na "10",
kominkowe posiady, wybuchające kochery i poranny okrzyk Kruszyny "Koce
proszę oddawać !"
Na grę w "Wojnę i dyplomacje" nie załapałem się, na gar gorącego kisielu -
tak...
pozdrawiam
michał wiesz-OK