Kominkowa



Kominkowa tuliła nas do snu , a stary zniszczony koc zawieszony u jej wejścia na czterech gwoździach pomimo braku właściwości akustycznych skutecznie odgradzał nas od schroniskowej stonki.
Zajęcie kominkowej było niewątpliwym sukcesem jednakże okupionym smutnym doświadczeniem trzy dniowego nocowania byle gdzie / schody , jadalnia, kochernia / Ful był w schronisku absolutny.
Był 1980 rok . Wakacje.
Po wypiciu resztek zapasów przytarganych z dołu , ułożyliśmy się w śpiworach.
Oczywiście niedopici dyskutowaliśmy nad sposobem wyłonienia ochotnika , który jutro poleci do Zakopca uzupełnić zapasy. Nikt nikomu nie ufał a iść chciał każdy.
Paliliśmy papieroski , opowiadaliśmy kawały ale z wolna gadaliśmy już chuj wie o czym. W moich myślach pojawiały się luźne obrazy z mijającego dnia.
Buczynowa , Krzyżne, Orla Perć. Schronisko.
W pięciostawiańskim schronisku byłem czwarty , może piąty raz, ale zwykle nocowałem najwyżej jedną noc.
Tym razem przyjechaliśmy na dłużej.
Nie znałem się na schroniskowych konwenansach , a w zasadzie olewałem je , ale w ciągu dnia moją uwagę zwrócił facet zwany Żydem , który rozebrany do pasa , pindrząc się przed panienkami chodził władczo po schronie.
Nie umknął on i uwadze innych moich kolegów bo jeden z nich powiedział - ,, Łazi tu taki Żyd, i wpierdala się we wszystko ,, Chyba stał wysoko w schroniskowej hierarchii ,bo swobodnie wchodził do recepcji , do kuchni, brylował sprawiając wrażenie człowieka najlepiej poinformowanego. ( Hej Dareczku jak to było z tymi pszczołami).
Pomimo dochodzących z okolic tratwy odgłosów balangi ,zwolna zacząłem zapadać w sen gdy nagle nasza intymność kominkowa została zakłócona.
Niewidoczny zza snopu oślepiającego światła latarki intruz wtargnął do naszego apartamentu z okrzykiem :
-Kurwa.! Ko, ko, ko, ko, kontrola , m, m, m, m, moralności . Wyjmować r, r, r, r, ręce ze ś, ś, ś, ś śpiworów!!!.
Spie, spie, spie, spierdalaj!!! - Usłyszał w odpowiedzi od leżącego koło mnie Jacka G. - mistrza nad mistrze we wszelkich rodzajach sportów walki.
Intruzem był oczywiście nasz wspaniały kolega Darek Moryl zwany Żydkiem.
Aż zabulgotał się ze złości słysząc tę wspaniałą ripostę. Widząc jednakże liczebną przewagę zniknął lecz po niespełna minucie pojawił się na czele licznej delegacji .
Wszyscy najebani jak autobusy ; Strompka , młodszy Strompka , Mieciek Chaliniok , Jędrek od Kapiców i kto tam jeszcze zdołał dopełznąć.
Wśród przybyłych wyróżniał się machający kulami przystojaniak w typie Rambo , oczywiście był to znany w tej części galaktyki , jeden z największych moich przyjaciół - Jacek Macek ze złamaną nogą. Notabene nie był dla mnie postacią obcą , gdyż znałem go z widzenia z wspólnego kolejkowania za wódeczką w Pewexie na Puławskiej w Warszawie.
Z tyłu swoich kompanów zagrzewał do boju jakiś Kurdupel Na Kaczych Łapach niepowtarzalny i ponadczasowy Marek Skwarek - obecnie członek mojej rodziny.
My oczywiście już byliśmy na nogach .
Z racji wąskiego przejścia utworzyliśmy dwie linie obrony.
W pierwszym szeregu Jacek G.- karate mistrz, Misiek zwany w późniejszych czasach Ogórem , no i ja Gruby zwany do dzisiaj Pontonem.
Drugą linię stanowili Maros zwany Marosem , Leśniak-Czereśniak , Kowal - obecnie wykładowca na PW i Madej - dzisiaj Facet w Czerni- ale zwany do dzisiaj także Madejem.
Siedmiu wspaniałych, którzy za kilka dni mieli stoczyć heroiczną potyczkę z góralami na dyskotece w Bukowinie - ale to już całkiem inna historia.
Od razu znaleźliśmy się w uprzywilejowanej pozycji - jako obrońcy terytorium.
Przybyli powinni zaatakować , ruch leżał po ich stronie , a oni tylko wyglądali coraz groźniej i robiło się coraz nudniej.
Tym bardziej że w miarę rozwoju sytuacji nasi nocni goście przybyli na fali wódczanej solidarności z pokrzywdzonym kolegą na pewno zaczęli zastanawiać się o czyją naftę toczyć mają wojnę.
Nie odczuwałem specjalnych emocji , poza obawą że będę musiał z racji zajmowanych pozycji pierdolnąć nie w pełni sprawnego bo unieruchomionego jednonożnie Macka.
A to przecież grzech bić słabszego czy też mniej sprawnego( jasne że największa frajda to przywalić silniejszemu-tylko jak to zrobić?).
Sytuację uspokoiło przybycie gościa w czerwonym swetrze.
Nie ,mylicie się, nie był to Hierz , który w tym czasie zalany w trzy dupy śnił zapewne sen o cudownej chemicznej formule nowego o mózgoogłupiacza( a może jeszcze w tamtych czasach eliksiru szczęścia ?).
Był to kierownik schroniska Józek Krzeptowski , który w prostych trzech zdaniach opierdolił wszystkich za hałasy , nakazując rozejście się co dało potencjalnym napastnikom pretekst do wycofania się z honorem.
Trochę byłem rozczarowany sytuacją odbycia walki w stylu Bruca Lee - walki bez walki. Ale chyba dobrze że tak się skończyło bo po niespełna roku wszyscy tam obecni stali się moimi kolegami , a z czasem przyjaciółmi.
Nocna scysja miała jeszcze jeden pozytywny efekt.
Dała nam powód do niekończącej się polemiki co do wyniku możliwej bitwy.
Lecz choć Skwar przytacza argumenty przewagi ilościowej ( nie wszyscy uczestnicy imprezki dotarli do kominkowej-a więc mogli liczyć na posiłki ) , obecność w ich grupie znanych międzygalaktychnych siłaczy takich jak Serkoś i Kindżał czy też siłę rażenia kul w umięśnionych rękach Macka , ja będąc człowiekiem wyważonym i doświadczonym w niezliczonej liczbie bójek twierdzę że wynik zmagań mógłby przechylić się na każdą ze stron.
Tym bardziej że naszą grupę podsycała lekka zawiść gdyż tamci balangowali w najlepsze wprowadzając się w stan, który wobec naszych braków zaopatrzeniowych mógł być tylko tego wieczoru marzeniem.
Lecz stan ten w znacznym stopniu pomniejsza siłę bojową
Odpowiedzi na pytanie co by było gdyby nie zna dziś nikt.
Może tylko ten zniszczony stary koc zasłaniający kominkową.
Niestety nie wyciśniemy z niego żadnych zeznań bo zniknął gdzieś w zamieszaniu.

Napisał 3.03.2004 Ponton