TERAZ JA III.



Chyba wzięła mnie jakaś wena twórcza; siedzę przed kompem, słucham ściąganej muzyczki /to do mojego nowego projektu/ i tak sobie myślę, że może coś jeszcze napiszę.

Ostatni tzw. odcinek był jeszcze o wspinaniu, ale oto nadszedł wiekopomny 1980 rok; bez obawy nie będą to kolejne wspomnienia o Solidarności, chociaż duch tamtych czasów towarzyszył nam w naszej schronowej codzienności;
ot Piotruś W. biegający tam i zpowrotem z mini radyjkiem przy uchu, nasłuchujący Wolnej Europy; a to Inżynier-Serkoś zagadujący wspomnianego tymi słowami: "czy mamy jeszcze w Polsce komunizm?".
Tak było pamiętnego sierpnia`80 w naszych Pięciustawach.
Dla mnie jednak coś, a raczej ktoś zapadł w pamięć tamtych dni; byli to LUDZIE, którzy bądź to już tam się panoszyli, bądź to przyjeżdżali i dopiero mieli zaistnieć. Może jednak po kolei.
Pamiętam taką kotłowaninę męskich ciał i tzw. chyru, którą to znaleźć można było na...tratwie. Panienki łakomie zerkały w tym kierunku bo to nie tylko fajne chłopaki, ale do tego alpinichy. A kogóż to tam znaleźliśmy?
ano niejakiego Macka /znanego i zwanego przez jakiś czas kulasem/, a to z kolei najbardziej białego ze wszystkich znanych mi Żydów, czyli Moryca; podówczas plątali się też inni osobnicy w rodzaju Skwara /znanego wszystkim z dość specyficznego podchodzenia pod górę, za co zyskał ksywę "kacza łyda" /; intelektualisty Kindżała, który potrafił w trakcie rozmowy z panienką zmienić po trzykroć okulary - nie dowidział?
Był tam też niejaki Przybyl, który nieco później, kręcąc z moją znajomą z rodzinnego miasta /mojego/ próbował udowodnić mi wyższość jednych świąt nad drugimi; pamiętam jak narysował Tarnów z lotu ptaka, hmmm ... nisko latający ptak.
Ale uwaga najciekawsze dopiero przed nami bo oto zaczynają zjeżdżać się ludzie, z których większość na stałe wtopiła się w pejzaż pod nazwą Pięć Stawów.
Nie będę ukrywał, że my z Piotrusiem też zaczęliśmy wpisywać się w ten pejzaż, a to np. za pomocą licytacji sprzętu wspinaczkowego, który zorganizowała Tratwa;
a było to tak, że udało nam się kupić wymarzone Ruppbergi /kto wie o co chodzi to wie, inni niech to traktują jako symbol/ za śmieszne pieniądze, a do tego "na przelew" ; przelew został zrealizowany tego samego dnia wieczorem; ufff....ciężko było;
tak to mniej więcej udało mi się zawrzeć znajomość z Tratwą; chyba nie będę zbytnio chwalency, jeżeli powiem, że znajomość ta trwa do dziś i z takim np. Mackiem rozumiemy się jak mało kto. Aby oddalić ewentualne, a modne w tym sezonie posądzenia o inną orientację, powiem tylko, że nie ma takiego drugiego, który tak czuł by muzykę i ją rozumiał, że o wiedzy nie wspomnę; a czy wiecie, że Macek pisał ... wiersze ????!!!!! ja je czytałem.
Wróćmy jednak do tego sympatycznego lata kiedy to Piotrek chował się do słynnej beczki przed schronem;
kto pamięta beczkę? jest gdzieś slajd, jak znajdę to opublikuję.
Wspominam Piotrka nie bez powodu, to on właśnie namierzył nowych znajomych i wraz z nimi przybył do Pięciu. No może nie tak od razu bo najpierw Gąsienicowa, przeprawa przez Zawrat, ale zostawmy szczegóły. Stało się tak, że do grona znajomych weszli Krzysiek Bidziński "Kazek", Boguś Gerlik,to moi koledzy z Tarnowa, których wcześniej gdzieś tam Piotrek wyczesał w skałkach i grupa ursynowska tzw. Kierownika.
Kierownikiem był oczywiście Edziu Zawisza, nadal czynny goprowiec, a pozostali /warci wzmianki/, to Iwonka - żona Piotrka, Kaśka - była żona Bodka, poza tym kilku fajnych facetów, ale później zniknęli;
aaaa......
Zapomniałem o dość intrygującej postaci - Kazek Berdychowski; intrygował w szczególności panienki bo był "taki ładny", wysportowany ale... przyjechał w Tatry by się zabić; naprawdę sam mi to powiedział; nieszczęśliwa miłość; na szczęście nie udało mu się choć wspinał się jak Leporowski.
Oj dużo, dużo tych znajomych, aż mi głowa puchnie; chyba podzielę to na części. Na koniec opowiem o pewnym zdarzeniu.
Jak wyżej był piękny słoneczny i upalny dzień tatrzański; słońce bliżej o 1700 m, taras rozgrzany i przyjazny; siedzę więc sobie na kamyczkach, kurzę, a moją uwagę co i rusz zaprząta jakiś namolny klient; łazi, ciągle gada, jakby go nakręcili, popisuje się i...zaczyna dowalać się do NASZYCH PANIENEK; tego każdy normalny facet znieść nie może.
Mrucząc pod nosem coś w rodzaju kurwa, podniosłem się z kochanych i rozgrzanych kamyczków i patrzę, co to za jegomość.
Widzę młodzika z zarostem, który kiedyś jedna ze znanych wam pań określiła jako cztery patyki wetknięte w gówno; już miałem natrzeć na jegomościa, a on wyciąga łapę i mówi: "CZEŚĆ JESTEM SĘP"
i co miałem zrobić? Uszła ze mnie para i do tej pory mam do Niego słabość, a razem stworzyliśmy "nizinny oddział Pięciustawów"; /pozdrowienia dla Aneczki/
Pozdrawiam;
Cdn.